Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama https://www.cmentarz.elblag.pl/

Silnoręki. Jak Białkowski nie został zajechany (cz. 2)

W drugim odcinku naszej opowieści o Bartoszu Białkowskim, zaglądamy na dziurawe, elbląskie boiska oraz zimne, wojskowe sale gimnastyczne. To tam, odpowiednio, na kępach trawy oraz na drewnianych parkietach, stał Leszek Cylkowski - pierwszy trener przyszłego reprezentanta Polski w piłce nożnej. Nauczyciel, który nadał właściwy bieg jego sportowej przygodzie. W jaki sposób to zrobił?
Silnoręki. Jak Białkowski nie został zajechany (cz. 2)
Leszek Cylkowski, pierwszy trener i wychowawca Bartosza Białkowskiego

Autor: Michał Libuda

Tutaj część 1:

Spotkanie

Szkoła Podstawowa nr 14 w Elblągu mieści się dziś przy ul. Mielczarskiego. Budynek ten jest stosunkowo niedaleko charakterystycznych, zielonych wojskowych bloków, stojących między torami kolejowymi, a Areoklubem, przy ul. Lotniczej. 

Po przeprowadzce, z Braniewa do Elbląga, Państwo Białkowscy, czyli Jagoda i Marek, zamieszkali w jednym z tych bloków. Na osiedlu elbląskiego Zatorza. Oczywiście nie sami. Razem z synem i córką. A, że oboje związani byli wtedy z mundurem, nie mogło to dziwić, że znaleźli się akurat tam. Do szczegółów tej historii powrócimy jednak później.

Rodzice poszli do pracy, a dzieci do szkoły. Bartek, z podskakującym plecakiem, workiem na kapcie i kolorowymi kredkami w piórniku, znalazł się w SP 14. Tak, jak wszyscy, założył w pewnym momencie krótkie spodenki oraz białą koszulkę z krótkim rękawkiem i stanął w szeregu z innymi uczniami. Na małą salę gimnastyczną, która nie mogła spełniać oczekiwań ani pedagogów, ani uczniów, wszedł nauczyciel, w klasycznym, sportowym dresie. Rozpoczynał się w-f. To była IV klasa podstawówki.

Tak poznał Leszka Cylkowskiego.

Wszechstronny

Duża, przedwojenna kamienica. Charakterystyczny dźwięk domofonu i trzask otwierających się drzwi. W środku przestronny korytarz i schody na piętro. Szczekanie psa wskazuje kierunek i właściwe mieszkanie.

Gospodarzem domu jest Leszek Cylkowski. Emerytowany nauczyciel, absolwent AWF. Pochodzący z Czaplinka (między Szczecinem a Szczecinkiem) pedagog, od młodych lat związany był ze sportem. Grał w piłkę nożną, koszykówkę, trenował lekkoatletykę, zwłaszcza próbując swoich sił w skoku wzwyż. Ta wszechstronność miała wpływ na jego późniejszą pracę i rozwój samego Bartka.

Wracając do podstawówki, Leszek Cylkowski doskonale pamięta moment, gdy obejmował tego chłopaka pod swoje skrzydła. Także jako wychowawca. - Grupa była duża, liczyła około 30 osób – mówi nauczyciel. - Uczyłem go wychowania fizycznego w szkole podstawowej, a potem w Gimnazjum nr 7 – wspomina. 

Tak duża grupa dzieci, nie mogła właściwie wykorzystać zajęć wychowania fizycznego, przebywając w skromnych warunkach miejscowej sali.

Zdarte nogi

Wspomniane Gimnazjum, znajdowało się w budynku, przy ul. Lotniczej 14. Gmach ten stoi nadal, tylko jest pusty. Szkołę przeniesiono. 

Budynek ten nie posiadał odpowiednich warunków do rozwoju sportowego swoich uczniów. Gdy chciano pograć w piłkę, szło się oczywiście na najbliższe boisko. A te znajdowało się przy ul. Skrzydlatej. Kompleksu jeszcze nie było, więc każdy chętny, mógł korzystać z niego przez cały rok. W efekcie z murawy zostały tam tylko kępy trawy, gdzieś przy liniach bocznych. Jak nie przeszkadzało uczniom gromadzące się tam błoto, to utrudniał zabawę piach. 

Dla bramkarza, nic przyjemnego, ale Bartkowi to nie przeszkadzało. – To były gierki, zabawa z piłką. Bartkowi nie chciało się biegać. Sam stanął na bramce i nie ruszał się stamtąd. Boiska były fatalne. Doły. Jak ktoś się przewrócił, to miał nogi zdarte – opowiada Leszek Cylkowski.

Pumba – jak go nazywali – był chłopakiem lekko przy kości. Miał niedużą nadwagę – wspomina. - Jak zaczął trenować, zeszczuplał. Wtedy widać było, że miał smykałkę do bronienia. Gdy był już w gimnazjum, w wieku 15-16 lat, wyciągnął się w górę.

Leszek Cylkowski (drugi trener od lewej) oraz Bartek Białkowski (w rękawicach, po prawej stronie) wraz z drużyną. Fot. archiwum prywatne JB.

Taksówka na treningu

Fotografia powyżej przedstawia rocznik 1987 w ówczesnej Polonii Elbląg i została wykonana specjalnie dla sponsora na koszulkach. W 1997 roku wystartowała ta sekcja. Razem z Bartkiem w jednej drużynie grał jego kolega Jacek (obecny na zdjęciu, kucający drugi od lewej). Wspomina tamte beztroskie lata.

- Gdy trener Cylkowski przyprowadził go ze szkoły na pierwszy trening, od razu "zjadł" drugiego bramkarza i dawał spokój w tyłach. Jak coś zepsułem to wiedziałem, że ma kto to naprawić, a grałem na obronie. To była ta słynna iskra boża - mówi.

Debiut chłopca w rękawicach na Agrykola 8 nie był zbytnio udany. 

- Ówczesny prezes, Pan Kowalski, nazywał nas "pampersami", ale wpuszczał na treningi. Tam je mieliśmy, potem na Skrzydlatej. Nasz pierwszy mecz i Bartka też, na tym stadionie, to rok 1998 i pojedynek z Pomezanią Malbork. My byliśmy w szoku, bo pierwszy raz zagraliśmy w jednolitych strojach. Rywal grał już rok. Cóż, porażka 1:7, ale zmiany były hokejowe, więc Bartek wszystkich goli nie wpuścił - wspomina Jacek.

- Pierwsza wygrana była później, na A8 z Wisłą Tczew. W sumie, przed meczami, rywale sprawdzali kartę Bartka. Nie mogli uwierzyć, że on to rocznik 1987! Co do pracy, to na tym etapie chcieliśmy po prostu grać. A do treningów biegowych mieliśmy podejście dość luźne - opowiada.

To podejście górowało także na obozie w Pieckach.

- W końcówce lat 90-tych, pojechaliśmy tam na obóz. Trener kazał nam biegać wokół jeziora. Grupa ruszyła ambitnie, a my z Pumbą (w tamtym okresie taki miał pseudonim) oszczędnie, pod koniec stawki. Trochę spacerem z trochę marszobiegiem. W pewnym momencie straciliśmy grupę z oczu i, nie przebierając w słowach, zgubiliśmy się. Wpadliśmy jednak na sprytny plan: trzeba wyjść do drogi, złapać stopa i dać się podwieźć.

I dalej.

- Po kilku próbach udało się. Wzięło nas starsze małżeństwo z Warszawy. Po drodze pan pytał komu kibicujemy. Powiedzieliśmy, że Legii, na co on powiedział, że w sumie to nie powinien tego robić bo on jest za Polonią. Po 3-4 godzinkach wróciliśmy i wyglądało jakbyśmy to koło faktycznie zrobili. Ale, co ciekawe, reszty jeszcze nie było. Już miano wzywać policję, ale wkrótce pojawili się z powrotem - śmieje się Jacek, mimo że minęło już tyle lat.

Nic na siłę

Leszek Cylkowski wiedział, że aby zainteresować sportem młodych i pozwolić im się rozwijać, należy prowadzić ich z głową. Rozsądnie, nie popędzać i nie „zajeżdżać”. Sam uprawiał wiele sportów i doskonale to rozumiał. - Wszystko robiliśmy naturalnie, bez zmuszania. Nie było przeciążeń.

Bramkarz musi być gibki, szybki i ogólnie sprawny. Pracuje nogami, rękami, skacze i rzuca się. Samym kopaniem i łapaniem piłki nie wykształci się golkipera. Potrzeba urozmaiconego treningu.

Przygoda z wieloma dyscyplinami była na rękę Białkowskiemu. Ale jak można było ją realizować, gdy w szkole nie było warunków? Trzeba liczyć na pomoc innych. Wtedy Bartek po raz pierwszy i nie ostatni, z takiej skorzystał.

Miętówka i materac

Skoro szkoła nie zapewniała wszystkiego, trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce. Wzięli je rodzice i nauczyciele.

- Nasze gimnazjum nie miało sali gimnastycznej. Wynajmowaliśmy sale. Od czasu do czasu taką od MOSiR-u, gdzie było judo. Przecież nie mogłem zrobić zajęć dla tych dzieci na szkolnym korytarzu, czy przy dwóch stołach do ping ponga. I co, ciągle ten tenis stołowy? Wtedy, podczas wielu innych zajęć sportowych, mieliśmy się rzucać na beton? – pyta retorycznie Leszek Cylkowski.

Podczas zimy było to szczególnie odczuwalne. – Szliśmy na te wynajęte hale dwa razy w tygodniu. Wynajmowaliśmy je od wojska i innych podmiotów. Przy ul. Mazurskiej, Królewieckiej. Nie zawsze były ogrzane. W sali za kanałem było natomiast ciepło. Rodzice organizowali piłki – mówi. Gdy szło się na otwarte bosko, można było natomiast skorzystać z szatni. – Po treningu rarytasem była herbata miętowa.

Te sale dawały szansę na grę w siatkówkę, piłkę ręczną czy przewracanie się na materacach i zabawy z judo. – Stawiałem na ogólnorozwojówkę – podkreśla. Z korzyścią dla Bartka.

Przerzucał boisko

Latem było łatwiej. Oprócz trzech treningów w tygodniu na Skrzydlatej, Leszek Cylkowski zachęcał do uprawiania lekkoatletyki, którą dobrze znał. Bartka także.

Pewnego dnia dał mu do ręki oszczep. Udało mu się go zdobyć, bo szkoła takiego nie miała. Bartek popatrzył i posłuchał wskazówek trenera. Radził sobie w piłce, ale do „królowej sportu” miał również predyspozycje. Pomagała mu siła fizyczna.

W filmie „Chłopaki nie płaczą” Andrzej Zieliński zagrał niezapomnianą rolę Silnorękiego, ochroniarza Szefa. Nie wiadomo, czy rzeczywiście miał silną rękę, ale Białkowski mógłby się z nim zmierzyć.

- Bartek daleko rzucał oszczepem. Pokazałem podstawy rzutu piłeczką palantową, a on przerzucał boisko. Ta piłeczka lądowała 70 metrów od niego, a miał wtedy 14-15 lat. W pchnięciu kulą także był niesamowity. Praktycznie, bez większych przygotowań – wylicza Leszek Cylkowski.

Zahartowany

- Bramkarskiego treningu specjalistycznego to nie prowadziłem, trzeba się było na tym znać. Nasze zajęcia były normalne – wspomina. Nauczyciel korzystał z okolicznych „atrakcji”. – Dużo biegaliśmy po parkach, na Dolince i po polnej drodze na Górze Chrobrego. Zimą również graliśmy na dworze. Kondycyjnie zawsze byliśmy przygotowani.

Ta praca zaprocentowała później.

Gdy zaczęły się częstsze wyjazdy na mecze, już w barwach młodzików Polonii Elbląg, luksusów także nie było. – W juniorach chłopaki dostawali obiad, a rano zabierali ze sobą kanapki na wyjazdowy mecz. Ja jechałem z nimi. 12 godzin w niedzielę albo i większość dnia. Robiłem to w zasadzie z pasji, pieniądze były śmieszne – mówi. Cykl treningów zamykał się w czterech tygodniowo, plus weekendowy mecz. 

Pracowity luzak

Jak każdy nastolatek Białkowski miał swoje kaprysy, ale Leszek Cylkowski chwali swojego dawnego podopiecznego. – Rzadko Bartek opuszczał treningi. W seniorach raczej się to nie zmieniło. Nie sprawiał problemów, rozrabiał tak, jak wszyscy, ale i nie był maminsynkiem.

Czym skorupka za młodu nasiąknie, na starość trąci. Te mądre powiedzenie znalazło swoje odzwierciedlenie w początkach Bartka. Turnieje szkolne, treningi, wyjazdy, liga wojewódzka, silniejsza jak obecnie. Od początku było intensywnie, ale bez przesady.

- Gdy miał 15 lat, zaczął grać od razu w juniorach starszych. Przeskok. Koledzy starsi o 3-4 lata. Później szybki awans do seniorów. Zyskiwał tym, że był zdecydowany w bramce. Krzyczał. W efekcie tych doświadczeń, zmężniał – opowiada.

Osiągnął sukces dzięki talentowi czy pracy? – Talent plus praca, nie odwrotnie – mówi Leszek Cylkowski. – Był tedy trochę luzakiem, nie było widać, że się denerwował.

Pamiątka

W 2003 roku, gdy już był w kadrze trzecioligowej Polonii Olimpii Elbląg, brał udział w mistrzostwach Polski rocznika 1987, grając w kadrze Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej. Drużyna z naszego województwa zdobyła wtedy w Mielcu, z Bartkiem w klatce, chyba jedyny raz, tytuł najlepszej w kraju. Białkowski został najlepszym bramkarzem.

WMZPN mistrzem Polski! Bartosz Białkowski (trzeci od prawej, w górnym rzędzie) najlepszym bramkarzem imprezy.

- Coś panu pokażę – mówił trener i poszedł do sąsiedniego pokoju. Przyniósł pamiątkową tabliczkę, z podziękowaniami od Związku. Za to, że wychował Bartka Białkowskiego.

Mam coś jeszcze – dodał. – Bartek dał mi kiedyś swoją koszulkę meczową z Anglii – przedstawia, z satysfakcją pozując z nią do zdjęcia.

Elblążanin o nim pamiętał.

Wkrótce część 3: Jedyny puchar. Karty, cicha woda i „tylko” 0:3


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Krzysiek Z. 01.02.2025 09:34
Leszek Cylkowski jak i Andrzej Rzysznicki to ludzie którzy uksztautowali wiele pokoleń młodych ludzi. To osobistość które, charakterem jak i uporem potrafiły nadać sensu życiu młodzieży. Pracowali z dziećmi z Zatorza, co nie było łatwe ani proste aby tę zaklętą młodzież wypchnąć na świat. Dziś wielu 50-cio kilku latków i młodszych ma ich swoich sercach. Dzięki Panie Leszku pozdrawiam całą rodzinę włącznie z Czaplinkiem

Reklama
KOMENTARZE
Autor komentarza: Krzysiek Z.Treść komentarza: Leszek Cylkowski jak i Andrzej Rzysznicki to ludzie którzy uksztautowali wiele pokoleń młodych ludzi. To osobistość które, charakterem jak i uporem potrafiły nadać sensu życiu młodzieży. Pracowali z dziećmi z Zatorza, co nie było łatwe ani proste aby tę zaklętą młodzież wypchnąć na świat. Dziś wielu 50-cio kilku latków i młodszych ma ich swoich sercach. Dzięki Panie Leszku pozdrawiam całą rodzinę włącznie z CzaplinkiemData dodania komentarza: 1.02.2025, 09:34Źródło komentarza: Silnoręki. Jak Białkowski nie został zajechany (cz. 2)Autor komentarza: MarcinTreść komentarza: W końcu się opamiętał p.Guminiak. Ile można ...??? Może w końcu ktoś to przejmie , kto będzie chciał dla klubu i dla kibiców dobrE , a nie pod siebie. ZKS_ BYŁO- BĘDZIE -JESTData dodania komentarza: 1.02.2025, 05:58Źródło komentarza: Olimpia bez prezesa, Paweł Guminak rezygnujeAutor komentarza: PiąchaPCKTreść komentarza: zetną drzewa, zabiorą zieleni w tym smutnym szarym i biednym regionie tego miasta.Data dodania komentarza: 31.01.2025, 22:29Źródło komentarza: Przy Robotniczej powstać ma nowy blok. To ostatni dzwonek na zgłoszenie uwagAutor komentarza: ZdzichTreść komentarza: Pomyślności Panowie na nowej drodze życia.Data dodania komentarza: 31.01.2025, 20:24Źródło komentarza: Komendant Straży Pożarnej w Elblągu ma nowego zastępcęAutor komentarza: MarekTreść komentarza: Gratulacje Mateusz!Data dodania komentarza: 31.01.2025, 20:23Źródło komentarza: Komendant Straży Pożarnej w Elblągu ma nowego zastępcęAutor komentarza: GruchaTreść komentarza: A i tak największa robotę robią ci na dole!Data dodania komentarza: 31.01.2025, 20:13Źródło komentarza: Komendant Straży Pożarnej w Elblągu ma nowego zastępcę
Reklama