Trener Janusz Buczkowski mógł przywitać się z elbląskimi kibicami jako pierwszy szkoleniowiec Concordii, z nadzieją, że nastąpi przełom w grze ostatniej drużyny trzecioligowej tabeli. Patrząc na wynik, jest postęp, bo Pomarańczowi przerwali serię 6 przegranych meczów z rzędu. Natomiast z drugiej strony nie wygrywają poważnych pojedynków w trwającej kampanii, może oprócz spotkania pucharowego z Huraganem Morąg.
Początki w tym sezonie są najczęściej dla elblążan trudne. W 14 minucie musieli już odrabiać straty, gdy na strzał z kilkunastu metrów zdecydował się Maciej Prusinowski. Futbolówka otarła się wtedy od obrońcy i zmyliła Macieja Woźniaka. Nastroje mogły być jednak zupełnie inne, gdyby w pierwszych chwilach tych zawodów Hubert Szramka miał lepiej nastawiony celownik.
Druga połowa to zamiana ról. Ursus powinien podwyższyć prowadzenie i rozstrzygnąć wydaje się losy spotkania. Nie zrobił tego, więc Concordia zwietrzyła szansę. W 61 minucie Mateusz Szmydt zachował się najlepiej w polu karnym i efektownymi „nożycami” posłał piłkę między słupki. Tak to napędziło gospodarzy, że w 65 minucie zdobywca pierwszego gola miał możliwości ustrzelenia dubletu, ale po jego strzale futbolówką przeleciała nad poprzeczką.
Punkt jest punkt, ale nie poprawia on zbytnio sytuacji klubu. Jest pomocny, bardziej w sferze mentalnej, a to kapitał, którego efekty będziemy mogli zaobserwować dopiero później. Ważny jest przynajmniej krok do przodu, aczkolwiek czasu na kolejne kroki nie jest zbyt dużo, bo sezon przyspiesza z każdym tygodniem.
Concordia Elbląg – Ursus Warszawa 1:1 (0:1)
0:1 – Prusinowski 14’, 1:1 – Szmydt 61’
Concordia Elbląg: Woźniak - Bukacki, Spychka, Szawara, Radchenko, Szmydt, Jarzębski (79‘ Nestorowicz), Rękawek (53‘ Drewek), Kopka, M. Pelc (46‘ Edil), Szramka
Napisz komentarz
Komentarze